niedziela, 24 lipca 2011 | By: Kamil Kurowski

Amy Winehouse. Ulubieńcy bogów umierają młodo

Z całą pewnością nie jestem fanem muzyki, którą tworzyła Amy Winehouse. Nieszczególnie interesowała mnie również jej kariera. Wczorajsza, szokująca informacja o śmierci wokalistki nie pozostawiła mnie jednak obojętnym.

Inspiracją do wystukania na klawiaturze niniejszej refleksji był w głównej mierze fakt, iż skład sławetnego i tragicznego Klubu 27 powiększył się o kolejną osobę… Dlaczego młodzi ludzie, będący u szczytu sławy, mający u stóp cały świat, decydują się na tak drastyczny krok?

Podzielam w tej kwestii zdanie niemieckiego filozofa i psychologa Ericha Fromma, który w wielu swoich pracach zajmował się wolnością (a raczej jej brakiem) oraz alienacją. Pisał: Spotykamy dziś człowieka, który zachowuje się i czuje jak automat; który nigdy nie przeżywa niczego naprawdę osobistego; który samego siebie doświadcza wyłącznie jako osoby, którą swoim zdaniem powinien być; który sztucznych uśmiechem zastąpił szczery śmiech; który bezsensowną paplaniną zastąpił zrozumiałą mowę; który tępą rozpaczą zastąpił prawdziwy ból.

Dwie rzeczy możemy powiedzieć o takiej osobie. Po pierwsze, że cierpi na nieuleczalny być może defekt spontaniczności i indywidualności. A jednocześnie - że zasadniczo niczym się nie różni od milionów innych osób, które są w tej samej sytuacji.

Zapewne każdy z nas na co dzień ma styczność z takimi ludźmi. Najczęściej w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo nie zwracamy uwagi na takie (błahe?) rzeczy. A dlaczego? Niestety dlatego, że sami również wpisujemy się w orientację opisaną przez Fromma. Dzisiejsza młodzież streściłaby to krótko: żyjemy w matrixie.

Zabija nas automatyzm szarej codzienności. Rutyna bezlitośnie zakrada się do każdej komórki naszego ciała i atakuje w najmniej spodziewanym momencie. My w porównaniu z gwiazdami mamy jednak szczęście, ponieważ „drugie” życie otwiera się po powrocie z pracy. Zamykamy za sobą drzwi i w zaciszu "odłączamy wtyczkę" owego matrixa. Większość celebrities nie ma takiej możliwości.

Muszą jakoś radzić sobie w wirtualnym świecie 24/7. Otoczeni bezustannie przez tłum, będący w istocie agregatem równie wyobcowanych jednostek zmagają się z samotnością przerastającą niejednokrotnie ludzką percepcję. I dlatego zaczynają uciekać w iluzje kreowane narkotycznym nasyceniem. Przechodził przez to między innymi lider Nirvany Kurt Cobain.

W pożegnalnym liście zawarł znamienne słowa: Kiedy stoimy za sceną, gasną światła i w ciemności rozlega się maniakalny wrzask tłumu, nie robi to na mnie takiego wrażenia jak na przykład na Freddiem Mercurym, który kochał uwielbienie mas i rozkoszował się nim. To coś, co bezgranicznie podziwiam i czego zazdroszczę innym. Chodzi mi o to, ze nie potrafię was oszukiwać. Nikogo z was. Nie byłoby to fair ani w stosunku do was, ani wobec mnie samego. Najgorsza dla mnie zbrodnią byłoby oszukiwanie ludzi i udawanie, że doskonale się bawię i że sprawia mi to ogromną przyjemność.

Być może Amy również nie potrafiła? Nikt się jednak nad tym nie pochylił, kiedy jeszcze można było coś zrobić. Wszyscy żyjemy w przeświadczeniu, że gwiazdy mające krocie pieniędzy i wszystko czego dusza zapragnie są wolne od problemów. Pozornie tak. Realnie ich życie bywa najeżone rozmaitymi przeszkodami. Samemu ciężko sobie z nimi poradzić. Dlatego Klub 27 ma coraz liczniejszy skład…

Fryderyk Nietzsche miał rację. "Ulubieńcy bogów umierają młodo, ale potem żyją wiecznie w ich towarzystwie."

0 komentarze:

Prześlij komentarz