środa, 16 lutego 2011 | By: Kamil Kurowski

Quo vadis, sondażu?

Kolejna dawka sondaży poparcia dla partii politycznych zaserwowanych przed kilkoma dniami potwierdza tylko dobitnie, że ich wartość została zdeprecjonowana do poziomu Rowu Mariańskiego. W zależności od instytutu różnica między PO a PIS to 4 albo 17 procent. Komu dać większy kredyt zaufania i czy w ogóle zaprzątać sobie głowę tymi danymi? Pytanie retoryczne. Popularne "sondażownie" skompromitowały się już w wyborach prezydenckich i jak widać nadal brną, bo dobrze im w tym bagienku. Polacy to naród niezwykle podatny na socjotechnikę. Osobiście uważam, że wśród państw członków UE próżno szukać takiego drugiego. No może Włosi, ale tam sytuacja z Berlusconim jest trochę bardziej skomplikowana i ociera się o nieco inne aspekty. Klasyczna już metoda wykorzystywana w sondażach, czyli zawyżanie wyniku jednej partii w celu stworzenia poczucia, że nie warto głosować na oponentów, ponieważ i tak nie mają żadnych szans wciąż doskonale się sprawdza. A wydawać by się mogło, iż jej oklepanie sięgnęło absurdu. U nas jednak – i to jest smutne – absurd się ceni. Przykłady na to można mnożyć w zasadzie bez końca.

Emocje, emocje…

Zakładając jednak, że instytuty nie popełniają większych nadużyć metodologicznych należy zadać sobie pytanie: w czym tkwi przyczyna aż tak dużych rozbieżności? Punkt główny to niewątpliwie emocje. W polityce obecne od zawsze, ale w związku z katastrofą 10 kwietnia zyskały na naszym krajowym podwórku nowy wymiar. Zarysowana na tej płaszczyźnie dychotomia jest – jakby to określiła młodzież – nie do ogarnięcia. Spora część rodaków utożsamia obecnie politykę ze Smoleńskiem, stawiając wręcz między tymi kwestiami znak równości. Na dalszy plan zeszły tym samym pozostałe jakże istotne sprawy, takie jak chociażby OFE, czy chociażby dzisiejsza informacja o likwidacji ponad 300 punktów nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Polacy są rozchwiani emocjonalnie, stąd tak ogromne rozbieżności w poszczególnych sondażach. Dają one świetny podkład pod manipulację społeczeństwa. Czy to będzie w stanie znacząco wpłynąć na wynik wyborów parlamentarnych? Na tak zadane pytanie z różnych względów z pełnym przekonaniem odpowiadam przecząco.

czwartek, 3 lutego 2011 | By: Kamil Kurowski

Rozegranie na lewe skrzydło

Niebawem minie 10 miesięcy, ale wciąż nie ma dnia, aby w mediach nie spotkać tematu Smoleńska. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta sprawa będzie miała niebagatelne znaczenie w tegorocznych wyborach parlamentarnych. Wiele zależy od tego jak zostanie ona rozegrana przez dwa zwalczające się obozy. Brzmi cynicznie, lecz nie ma się co oszukiwać - polityka to gra interesów i w czasie kampanii wyborczej nikt nie będzie sentymentalny. Pełnię władzy posiada Platforma, ale w kwestii katastrofy karty rozdaje PiS. W mojej opinii czołowi politycy tego ugrupowania - póki co - robią to nieumiejętnie. Przydałby im się nowy rozgrywający, który posłałby szybką piłkę na lewe skrzydło. Uderzanie w patriotyczne tony powiązane z kreowaniem nowych podziałów nie przyniesie wymiernych efektów w jesieni. Ludzie są już tym zmęczeni i nawet jeśli przyznają PIS-owi po części rację, to nie chcą być każdego dnia targetem mainstreamowego wałkowania Smoleńska. Tutaj potrzebna jest subtelność i wyczucie. Słówko podszepnięte tu i ówdzie, przemycenie niedwuznacznej treści między słowami - to działania, które mogą zaprocentować. Utwardzanie betonowego elektoratu "spod krzyża" jest stratą czasu. Im szybciej politycy PIS-u zdadzą sobie z tego sprawę, tym lepiej dla nich. Zwłaszcza, że kampania będzie niezwykle brutalna i bezwzględna. Chciałbym się co do tej prognozy pomylić.