poniedziałek, 7 marca 2011 | By: Kamil Kurowski

WON, czyli Weekend Okiem Niepokornym: kity z hitów

Startuję z cyklem cotygodniowych felietonów. Od razu uprzedzam, że nie będzie w nich miejsca na potulne komentowanie boiskowych zdarzeń. Zaserwuję bezkompromisowe, subiektywne spojrzenie na to, co przez weekend działo się na stadionach europejskich: od Uralu po Lizbonę.

Na rozkładzie minionego weekendu mieliśmy kilka piłkarskich hitów "z urzędu". Wyspiarze ostrzyli kosy na pojedynek odwiecznych rywali, Liverpoolu z United. Wielbiciele pizzy oczekiwali na potyczkę Juve z Milanem. Za zachodnią granicą hitem kolejki było dla wielu z nas niewątpliwie spotkanie Dortmundu z Kolonią. I nawet na krajowym podwórku trafił nam się "hit". Tak, chodzi mi o derby stolicy. No cóż - każdy ma hit, na jaki zasłużył. W hitach nie zabrakło kitów. I to często dość mocno przyprawionych. Ale po kolei.

Miano boiskowego chama weekendu bez cienia wątpliwości wręczam Jamie Carragherowi. Obrońca The Reds najwyraźniej pozazdrościł wyczynów Martinowi Taylorowi oraz Ryanowi Shawcrossowi i również postanowił zapolować na kości. Całe szczęście tym razem obeszło się (chyba) bez złamania. Faul był iście bandycki, a arbiter Phil Dowd najwyraźniej pomylił kolory kartek albo dawno nie był u okulisty. Łamanie nóg w Premier League to chyba jakiś fetysz... A Carragher od Witsela musi się jeszcze mimo wszystko długo uczyć.

W Turynie na pierwszym planie również piłkarz, będący ostatnio na cenzurowanym. Syn marnotrawny Gennaro Gatuso zapewnił Milanistom cenne trzy punkty w starciu ze Starą Damą. W tej edycji Ligi Mistrzów Rino już nie zagra, ale odprawienie Juve, które jest praktycznie równoznaczne z tym, że Turyńczyków w kolejnej edycji Champions League zabraknie, może być dla niego pewnym pocieszeniem. Bianconeri nie wygrali już od miesiąca. W Piemoncie zanosi się na ostre, letnie wietrzenie. Ci, co grają, młodsi już nie będą. No i przydałby się tam w końcu jakiś trafiony transfer.

Weekend zaczął się od "mocnego polskiego uderzenia" w Bundeslidze. Niemiłosiernie krytykowany przez niemieckich dziennikarzy Robert Lewandowski w końcu rozegrał dobre spotkanie, które dodatkowo okrasił pokaźnym golem. Warty podkreślenia jest przy tym jeden fakt: "Lewandinho" strzelił z lewej nogi. To się prawonożnym napastnikom z naszego kraju zdarza od święta, tak więc odnotujmy i odliczajmy do kolejnej bramki z lewicy. Nastroje w Zagłębiu Ruhry tym lepsze, że podniecenie po wygranej na wyjeździe z Interem wciąż nie minęło Bayernowi. Bawarczycy tym razem zostali upokorzeni przez Hannover i do trzeciego miejsca tracą już pięć punktów. Bo chyba o obronie tytułu nikt o zdrowych zmysłach już nie marzy. Zaczynamy testowanie cierpliwości prezesa Beckenbauera.

Do oglądania derbów naszej stolicy przystąpiłem bezpośrednio po meczu na Anfield i lojalnie ostrzegam wszystkich - nie próbujcie tego w domu. Przeskok między światami jest zbyt bolesny. Chociaż jak na rodzime podwórko, to i tak nie było tragicznie. Legia cisnęła, cisnęła, ale siódme poty z Janusza Wojciechowskiego wycisnął Maciej Sadlok. Akcja pt. "poszukiwanie stoperów do reprezentacji" zdecydowanie musi nabrać tempa. Tylko, czy są w ogóle jacyś kandydaci? To już inna bajka. Na "wysokości zadania" stanęli kibice Legii. W 90. minucie arbiter musiał przerwać spotkanie po odpaleniu przez nich rac świetlnych i zadymieniu połowy boiska. Obrazek sędziego Huberta Siejewicza obrzucanego petardami - bezcenny. Co na to delegat PZPN-u? W notatniku coś zapisywał, więc jest nadzieja. Ale nie ma się co przejmować, nie tylko u nas dzieją się dziwne rzeczy. We Francji ostatnią kolejkę Ligue 1 sędziowali arbitrzy trzecioligowi. Narzekań na poziom nie słychać. Można by na stałe "machnąć" taką roszadę.