Startuję z cyklem cotygodniowych felietonów. Od razu uprzedzam, że nie będzie w nich miejsca na potulne komentowanie boiskowych zdarzeń. Zaserwuję bezkompromisowe, subiektywne spojrzenie na to, co przez weekend działo się na stadionach europejskich: od Uralu po Lizbonę.
Na rozkładzie minionego weekendu mieliśmy kilka piłkarskich hitów "z urzędu". Wyspiarze ostrzyli kosy na pojedynek odwiecznych rywali, Liverpoolu z United. Wielbiciele pizzy oczekiwali na potyczkę Juve z Milanem. Za zachodnią granicą hitem kolejki było dla wielu z nas niewątpliwie spotkanie Dortmundu z Kolonią. I nawet na krajowym podwórku trafił nam się "hit". Tak, chodzi mi o derby stolicy. No cóż - każdy ma hit, na jaki zasłużył. W hitach nie zabrakło kitów. I to często dość mocno przyprawionych. Ale po kolei.
Miano boiskowego chama weekendu bez cienia wątpliwości wręczam Jamie Carragherowi. Obrońca The Reds najwyraźniej pozazdrościł wyczynów Martinowi Taylorowi oraz Ryanowi Shawcrossowi i również postanowił zapolować na kości. Całe szczęście tym razem obeszło się (chyba) bez złamania. Faul był iście bandycki, a arbiter Phil Dowd najwyraźniej pomylił kolory kartek albo dawno nie był u okulisty. Łamanie nóg w Premier League to chyba jakiś fetysz... A Carragher od Witsela musi się jeszcze mimo wszystko długo uczyć.
W Turynie na pierwszym planie również piłkarz, będący ostatnio na cenzurowanym. Syn marnotrawny Gennaro Gatuso zapewnił Milanistom cenne trzy punkty w starciu ze Starą Damą. W tej edycji Ligi Mistrzów Rino już nie zagra, ale odprawienie Juve, które jest praktycznie równoznaczne z tym, że Turyńczyków w kolejnej edycji Champions League zabraknie, może być dla niego pewnym pocieszeniem. Bianconeri nie wygrali już od miesiąca. W Piemoncie zanosi się na ostre, letnie wietrzenie. Ci, co grają, młodsi już nie będą. No i przydałby się tam w końcu jakiś trafiony transfer.
Weekend zaczął się od "mocnego polskiego uderzenia" w Bundeslidze. Niemiłosiernie krytykowany przez niemieckich dziennikarzy Robert Lewandowski w końcu rozegrał dobre spotkanie, które dodatkowo okrasił pokaźnym golem. Warty podkreślenia jest przy tym jeden fakt: "Lewandinho" strzelił z lewej nogi. To się prawonożnym napastnikom z naszego kraju zdarza od święta, tak więc odnotujmy i odliczajmy do kolejnej bramki z lewicy. Nastroje w Zagłębiu Ruhry tym lepsze, że podniecenie po wygranej na wyjeździe z Interem wciąż nie minęło Bayernowi. Bawarczycy tym razem zostali upokorzeni przez Hannover i do trzeciego miejsca tracą już pięć punktów. Bo chyba o obronie tytułu nikt o zdrowych zmysłach już nie marzy. Zaczynamy testowanie cierpliwości prezesa Beckenbauera.
Do oglądania derbów naszej stolicy przystąpiłem bezpośrednio po meczu na Anfield i lojalnie ostrzegam wszystkich - nie próbujcie tego w domu. Przeskok między światami jest zbyt bolesny. Chociaż jak na rodzime podwórko, to i tak nie było tragicznie. Legia cisnęła, cisnęła, ale siódme poty z Janusza Wojciechowskiego wycisnął Maciej Sadlok. Akcja pt. "poszukiwanie stoperów do reprezentacji" zdecydowanie musi nabrać tempa. Tylko, czy są w ogóle jacyś kandydaci? To już inna bajka. Na "wysokości zadania" stanęli kibice Legii. W 90. minucie arbiter musiał przerwać spotkanie po odpaleniu przez nich rac świetlnych i zadymieniu połowy boiska. Obrazek sędziego Huberta Siejewicza obrzucanego petardami - bezcenny. Co na to delegat PZPN-u? W notatniku coś zapisywał, więc jest nadzieja. Ale nie ma się co przejmować, nie tylko u nas dzieją się dziwne rzeczy. We Francji ostatnią kolejkę Ligue 1 sędziowali arbitrzy trzecioligowi. Narzekań na poziom nie słychać. Można by na stałe "machnąć" taką roszadę.
Na rozkładzie minionego weekendu mieliśmy kilka piłkarskich hitów "z urzędu". Wyspiarze ostrzyli kosy na pojedynek odwiecznych rywali, Liverpoolu z United. Wielbiciele pizzy oczekiwali na potyczkę Juve z Milanem. Za zachodnią granicą hitem kolejki było dla wielu z nas niewątpliwie spotkanie Dortmundu z Kolonią. I nawet na krajowym podwórku trafił nam się "hit". Tak, chodzi mi o derby stolicy. No cóż - każdy ma hit, na jaki zasłużył. W hitach nie zabrakło kitów. I to często dość mocno przyprawionych. Ale po kolei.
Miano boiskowego chama weekendu bez cienia wątpliwości wręczam Jamie Carragherowi. Obrońca The Reds najwyraźniej pozazdrościł wyczynów Martinowi Taylorowi oraz Ryanowi Shawcrossowi i również postanowił zapolować na kości. Całe szczęście tym razem obeszło się (chyba) bez złamania. Faul był iście bandycki, a arbiter Phil Dowd najwyraźniej pomylił kolory kartek albo dawno nie był u okulisty. Łamanie nóg w Premier League to chyba jakiś fetysz... A Carragher od Witsela musi się jeszcze mimo wszystko długo uczyć.
W Turynie na pierwszym planie również piłkarz, będący ostatnio na cenzurowanym. Syn marnotrawny Gennaro Gatuso zapewnił Milanistom cenne trzy punkty w starciu ze Starą Damą. W tej edycji Ligi Mistrzów Rino już nie zagra, ale odprawienie Juve, które jest praktycznie równoznaczne z tym, że Turyńczyków w kolejnej edycji Champions League zabraknie, może być dla niego pewnym pocieszeniem. Bianconeri nie wygrali już od miesiąca. W Piemoncie zanosi się na ostre, letnie wietrzenie. Ci, co grają, młodsi już nie będą. No i przydałby się tam w końcu jakiś trafiony transfer.
Weekend zaczął się od "mocnego polskiego uderzenia" w Bundeslidze. Niemiłosiernie krytykowany przez niemieckich dziennikarzy Robert Lewandowski w końcu rozegrał dobre spotkanie, które dodatkowo okrasił pokaźnym golem. Warty podkreślenia jest przy tym jeden fakt: "Lewandinho" strzelił z lewej nogi. To się prawonożnym napastnikom z naszego kraju zdarza od święta, tak więc odnotujmy i odliczajmy do kolejnej bramki z lewicy. Nastroje w Zagłębiu Ruhry tym lepsze, że podniecenie po wygranej na wyjeździe z Interem wciąż nie minęło Bayernowi. Bawarczycy tym razem zostali upokorzeni przez Hannover i do trzeciego miejsca tracą już pięć punktów. Bo chyba o obronie tytułu nikt o zdrowych zmysłach już nie marzy. Zaczynamy testowanie cierpliwości prezesa Beckenbauera.
Do oglądania derbów naszej stolicy przystąpiłem bezpośrednio po meczu na Anfield i lojalnie ostrzegam wszystkich - nie próbujcie tego w domu. Przeskok między światami jest zbyt bolesny. Chociaż jak na rodzime podwórko, to i tak nie było tragicznie. Legia cisnęła, cisnęła, ale siódme poty z Janusza Wojciechowskiego wycisnął Maciej Sadlok. Akcja pt. "poszukiwanie stoperów do reprezentacji" zdecydowanie musi nabrać tempa. Tylko, czy są w ogóle jacyś kandydaci? To już inna bajka. Na "wysokości zadania" stanęli kibice Legii. W 90. minucie arbiter musiał przerwać spotkanie po odpaleniu przez nich rac świetlnych i zadymieniu połowy boiska. Obrazek sędziego Huberta Siejewicza obrzucanego petardami - bezcenny. Co na to delegat PZPN-u? W notatniku coś zapisywał, więc jest nadzieja. Ale nie ma się co przejmować, nie tylko u nas dzieją się dziwne rzeczy. We Francji ostatnią kolejkę Ligue 1 sędziowali arbitrzy trzecioligowi. Narzekań na poziom nie słychać. Można by na stałe "machnąć" taką roszadę.