niedziela, 14 sierpnia 2011 | By: Kamil Kurowski

"Valencia? Z takimi średniakami to Wisła musi wygrywać"

Świadkiem ciekawej wymiany zdań stałem się kilka dni temu. Z faktu przebywania obecnie na emigracji zarobkowej na Wyspach param się różnymi zajęciami. Ostatnimi czasy przyszło mi pracować – ujmijmy rzecz bezpiecznie – w fabryce na produkcji. Oczywiście na zmianie praktycznie sami Polacy. Ale to inna bajka. Ja nie o tym. Tak więc, w trakcie schodzenia na przerwę do mojego ucha napłynął fragment niezwykle interesującej wymiany zdań między naszymi rodakami. Jak mniemam zajmującymi się (poniekąd) szeroko pojętym futbolem.

- Wisła chyba wejdzie w końcu w tym roku do tej Ligi Mistrzów…
- Chyba tak. Ci z Cypru to słabi przecież są.
- Żeby coś ugrać to muszą ze średniakami wygrywać.
- Takim średniakiem europejskim to Valencia jest na przykład.


Oho – pomyślałem. Kolejni uważający moją kochaną Valencię za „hiszpański Litex Łowecz”. Słyszałem już opinie w podobnym tonie setki razy. Naprawdę. Z Valencią stuka mi właśnie 12 rocznica. Jednak tym razem, nie wiedzieć czemu skłoniło mnie to do chwili zastanowienia. Dlaczego powszechne jest takie właśnie mniemanie o moim klubie? Do głowy przychodziły mi różne scenariusze, ale sądzę, że chodzi (między innymi) o coś następującego.

Jak wiadomo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Uściślając - od punktu siedzenia panów ustalających chociażby zyski płynące z tytułu praw telewizyjnych. Przykładowo w Premier League wygląda to tak (kwoty w milionach funtów): MU – 68, Chelsea – 65, Arsenal – 63, Man. City – 63, Liverpool – 62, Tottenham – 60. W Ligue 1 (mln euro): OM – 50, Bordeaux – 45, OL – 45, PSG – 36, Lille – 33. A w Bundeslidze tak: Bayern – 28, Schalke – 25, Hamburg – 24, Stuttgart – 24, Wolfsburg – 24, Werder – 24.

Domyślacie się jak owa sytuacja przedstawia się w Hiszpanii? Nie jesteście w błędzie. Dobrze przypuszczacie. Tutaj rozkład jest o wiele ciekawszy i dający do myślenia. Real – 140, Barcelona – 140, Atletico – 42, Valencia – 42, Villarreal – 25. To tyle cyferek, bo się w głowie od tego kręci.

Nie prezentuję tych statystyk, żeby wylewać swój żal jako Valencianista. Absolutnie. Jestem dumny, że potrafiliśmy (i wiem, że wciąż potrafimy) przeciwstawiać się największym mimo ekonomicznej przepaści wykopanej dawno temu przy zielonym stoliku. Pieniądze nie zastąpią niezapomnianych dwóch sezonów z mojej ery kibicowskiej, w których zdobywaliśmy mistrzostwo Hiszpanii. Nie zastąpią dwóch z rzędu sezonów, w których dochodziliśmy do finału Ligi Mistrzów. I kiedy zdobywaliśmy Puchar UEFA. To są emocje bezcenne. Również emocje z drugiego bieguna, gdy do ostatniej kolejki w oczy zaglądało nam widmo spadku z La Liga. Takie momenty tworzą nierozerwalną więź z klubem. Kreują tożsamość.

Prezentuję je, aby odpowiedzieć na postawione we wstępie pytanie. Dla przeciętnego kibica Valencia jest europejskim średniakiem, ponieważ zawsze patrzy na nią przez pryzmat Realu i Barcelony. Klubów dostających za same tylko prawa telewizyjne ponad 3x więcej pieniędzy za sezon. Klubów płacących swoim zawodnikom tygodniówki kilkukrotnie wyższe niż w innych ekipach Primera Division. Czyżby po raz kolejny potwierdzało się stare porzekadło: gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o kasę? Tak, panie i panowie. W wielu przypadkach to właśnie kasa generuje postrzeganie piłkarskiego świata. Ale my jeszcze udowodnimy, że to nie do końca jest prawda.