piątek, 29 lipca 2011 | By: Kamil Kurowski

Ludzkie oblicze Dublina

Dublin na pierwszy rzut oka nie wyglądał zbyt zachęcająco. Powoli dotaczaliśmy się do stacji mijając klasyczne (odstraszające pseudo-industrialne) w takich rejonach miasta widoki. Nie ma się co uprzedzać - zbeształem się w duchu. Wysiadłem z (przybyłego co do minuty!) pociągu i podążyłem za tłumem ku wyjściu. To miał być typowy dzień z życia turysty.

Na miasto wypuściłem się bez mapy i wszelkiego innego rodzaju wspomagaczy orientacji. Już samo w sobie było to nie lada wyczynem. Moje zmysły przestrzenne do najbystrzejszych bynajmniej nie należą. Jeden kościół, drugi kościół. Wykaz polskich mszy przed wejściem. Na Wyspach normalka. Ratusz też całkiem interesujący. W neoklasycznym stylu z gustowną domieszką postmodernizmu. Połączenie dość egzotyczne, aczkolwiek wykonane z bardzo dużym wyczuciem. Następny na liście - zamek. Na dziedzińcu wewnątrz powstają niesamowite piaskowe figury. Zawsze podziwiałem ludzi mających takie talenty. Sam mogę co najwyżej narysować słońce składające się z półokręgu i trzech kresek. Rzeźba to już w ogóle abstrakcja.

Pilnie fotografowałem. Kadrowałem kolejne ujęcie, kiedy usłyszałem za plecami ciche: "Przepraszam". Akcent rozpoznałem w pierwszej chwili - azjatycki. Odwróciłem się zaintrygowany. Za mną stała młoda, wystraszona kobieta. Na oko mogła mieć koło 30 lat. Chinka. Nic dziwnego - pomyślałem - W końcu obywateli Państwa Środka tutaj zatrzęsienie. Zarówno turystów jak i emigrantów.

- Czy mogę o coś zapytać?
- Śmiało - uśmiechnąłem się przyjaźnie, widząc jej wciąż wysoce niepewny wyraz twarzy.
- Czy ma pan chwilę czasu?
- Żaden ze mnie pan. Mam na imię Kamil. Tak, w zasadzie to mam nieograniczone zasoby czasowe. W czym mogę pomóc?

Po kilku minutach rozmowy wiedziałem doskonale na czym polega jej problem. Pierwszy pobyt za granicą. Poniekąd przymusowy (nie zgłębiała tematu a ja nie śmiałem się dopytywać). Brak kogokolwiek znajomego w obcym i odległym świecie. Głowa pełna wątpliwości. Kłębowisko rozterek, strachu, obaw. Całkiem naturalne. Do dziś mam to samo. Zapytałem dlaczego zaczepiła akurat mnie. Powody były dwa. Po pierwsze dlatego, że zwiedzałem sam. A po drugie dlatego, że... się nie spieszyłem. Dopiero w tej chwili rozglądnąłem się baczniej dookoła.

Faktycznie - większość ludzi była bardzo zaaferowana otaczającą rzeczywistością. Na takim tle musiałem wyglądać na człowieka nadzwyczaj spokojnego a już na pewno niewykazującego żadnego pospiechu. Chodziło jej jedynie o chwilę rozmowy. Nic więcej. Dla mnie tylko tyle. Dla niej - aż tyle. Podziękowała i po raz pierwszy przez jej twarz prześlizgnął się cień uśmiechu. Czasem lepiej jest pogadać z nieznajomym. Z kimś kogo się już nigdy więcej nie spotka. Niektórym łatwiej się wtedy otworzyć. Pożegnaliśmy się i wolnym krokiem opuściła dziedziniec zamku. Przed samym wyjściem odwróciła się jeszcze i pomachała przyjaźnie. "All the best" - krzyknąłem, również machając. Pstryknąłem jeszcze kilka zdjęć i uznałem, że pora wracać.

Do końca dnia uważniej przyglądałem się mijanym na ulicy ludziom. Świat byłby lepszy, gdybyśmy częściej spoglądali na innych niż na siebie. Dublin nie jest jednak wcale taki najgorszy - pomyślałem...
niedziela, 24 lipca 2011 | By: Kamil Kurowski

Amy Winehouse. Ulubieńcy bogów umierają młodo

Z całą pewnością nie jestem fanem muzyki, którą tworzyła Amy Winehouse. Nieszczególnie interesowała mnie również jej kariera. Wczorajsza, szokująca informacja o śmierci wokalistki nie pozostawiła mnie jednak obojętnym.

Inspiracją do wystukania na klawiaturze niniejszej refleksji był w głównej mierze fakt, iż skład sławetnego i tragicznego Klubu 27 powiększył się o kolejną osobę… Dlaczego młodzi ludzie, będący u szczytu sławy, mający u stóp cały świat, decydują się na tak drastyczny krok?

Podzielam w tej kwestii zdanie niemieckiego filozofa i psychologa Ericha Fromma, który w wielu swoich pracach zajmował się wolnością (a raczej jej brakiem) oraz alienacją. Pisał: Spotykamy dziś człowieka, który zachowuje się i czuje jak automat; który nigdy nie przeżywa niczego naprawdę osobistego; który samego siebie doświadcza wyłącznie jako osoby, którą swoim zdaniem powinien być; który sztucznych uśmiechem zastąpił szczery śmiech; który bezsensowną paplaniną zastąpił zrozumiałą mowę; który tępą rozpaczą zastąpił prawdziwy ból.

Dwie rzeczy możemy powiedzieć o takiej osobie. Po pierwsze, że cierpi na nieuleczalny być może defekt spontaniczności i indywidualności. A jednocześnie - że zasadniczo niczym się nie różni od milionów innych osób, które są w tej samej sytuacji.

Zapewne każdy z nas na co dzień ma styczność z takimi ludźmi. Najczęściej w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo nie zwracamy uwagi na takie (błahe?) rzeczy. A dlaczego? Niestety dlatego, że sami również wpisujemy się w orientację opisaną przez Fromma. Dzisiejsza młodzież streściłaby to krótko: żyjemy w matrixie.

Zabija nas automatyzm szarej codzienności. Rutyna bezlitośnie zakrada się do każdej komórki naszego ciała i atakuje w najmniej spodziewanym momencie. My w porównaniu z gwiazdami mamy jednak szczęście, ponieważ „drugie” życie otwiera się po powrocie z pracy. Zamykamy za sobą drzwi i w zaciszu "odłączamy wtyczkę" owego matrixa. Większość celebrities nie ma takiej możliwości.

Muszą jakoś radzić sobie w wirtualnym świecie 24/7. Otoczeni bezustannie przez tłum, będący w istocie agregatem równie wyobcowanych jednostek zmagają się z samotnością przerastającą niejednokrotnie ludzką percepcję. I dlatego zaczynają uciekać w iluzje kreowane narkotycznym nasyceniem. Przechodził przez to między innymi lider Nirvany Kurt Cobain.

W pożegnalnym liście zawarł znamienne słowa: Kiedy stoimy za sceną, gasną światła i w ciemności rozlega się maniakalny wrzask tłumu, nie robi to na mnie takiego wrażenia jak na przykład na Freddiem Mercurym, który kochał uwielbienie mas i rozkoszował się nim. To coś, co bezgranicznie podziwiam i czego zazdroszczę innym. Chodzi mi o to, ze nie potrafię was oszukiwać. Nikogo z was. Nie byłoby to fair ani w stosunku do was, ani wobec mnie samego. Najgorsza dla mnie zbrodnią byłoby oszukiwanie ludzi i udawanie, że doskonale się bawię i że sprawia mi to ogromną przyjemność.

Być może Amy również nie potrafiła? Nikt się jednak nad tym nie pochylił, kiedy jeszcze można było coś zrobić. Wszyscy żyjemy w przeświadczeniu, że gwiazdy mające krocie pieniędzy i wszystko czego dusza zapragnie są wolne od problemów. Pozornie tak. Realnie ich życie bywa najeżone rozmaitymi przeszkodami. Samemu ciężko sobie z nimi poradzić. Dlatego Klub 27 ma coraz liczniejszy skład…

Fryderyk Nietzsche miał rację. "Ulubieńcy bogów umierają młodo, ale potem żyją wiecznie w ich towarzystwie."

poniedziałek, 18 lipca 2011 | By: Kamil Kurowski

Zgaszeni przez wapno

Udana zemsta zza grobu w wykonaniu Argentyńczyków. Gospodarze turnieju przewidzieli karne w spotkaniu Brazylii z Paragwajem i przeprowadzili udany sabotaż… wapna na 11 metrze przed bramką.

Nigdy nie byłem zwolennikiem oklepanego stwierdzenia, iż seria rzutów karnych to „loteria”. Na loterii to można co najwyżej wygrać kilka baniek jak jest akurat kumulacja. Strzelenie rzutu karnego natomiast to umiejętność czysto piłkarska. Jeden z elementów tego rzemiosła. Albo się to umie robić, albo nie. Między bajki włóżmy truizmy o presji ciążącej na wykonawcach jedenastek. Kto jej w dzisiejszych czasach nie podlega? No właśnie.

Całkowitą prawdą jest z kolei znane stwierdzenie, iż nie ma karnych obronionych. Są tylko źle strzelone. Potwierdziło to milion analiz, więc nie ma się nad czym zbytnio rozwodzić. Ciekawsze bywają natomiast przyczyny niewykorzystania jedenastki według strzelającego. Winna może być rzecz jasna piłka. Bo jest za twarda, za miękka lub ciśnienie jest nieodpowiednie. Ewentualnie łaty mają niewłaściwy kolor. Winę mogą również ponosić kibice siedzący za bramką. Bo rozpraszali, gwizdali a niektórzy przyszli nawet z wuwuzelą. Winowajcą często bywa bramkarz wykonujący dziwne ruchy na linii bezpośrednio przed wykonaniem rzutu karnego. Mógłby przecież stać w miejscu, a nie błaznować. To wszystko już było.

Jak długo oglądam piłkę nożną nie widziałem jednak sytuacji, aby odpowiedzialnością za indolencję strzelecką obarczone zostało… popularne wapno. Trend taki wprowadzili wczoraj Canarinhos. Chyba trzeba go traktować poważnie, bo przecież co jak co, ale Brazylia to ojczyzna futbolu… Pięciokrotni mistrzowie świata zapisali się – jak sądzę niechcący – złotymi zgłoskami w historii Copa America. Z czterech wykonywanych jedenastek na gola zamienili… zero. Nie lada wyczyn. W czym tkwił problem? Już po pierwszym „pudle” Elano wymownie spojrzał na miejsce, w którym ustawiona była futbolówka i podniósł ręce w geście bezradności. Kilkadziesiąt sekund później w ślady kolegi poszedł Thiago Silva. Nie wyłamali się także Andre Santos oraz Fred. Wszyscy po fakcie solidarnie wskazywali na popularne wapno. Dziwne tylko, że Paragwajczykom to nie przeszkadzało…

Im dłużej zastanawiam się co mogło być z owym wapnem nie w porządku tym mniej pomysłów przychodzi mi do głowy. Aż wreszcie doznałem oświecenia. Przecież to takie oczywiste! Udana zemsta zza grobu w wykonaniu Argentyńczyków. Gospodarze turnieju przewidzieli karne w spotkaniu Brazylii z Paragwajem i przeprowadzili udany sabotaż… wapna na 11 metrze przed bramką. Skoro sami odpadli dzień wcześniej, to dlaczego odwieczny rywal miałby awansować do półfinału? Na pewno celowo użyli jakiejś tajemniczej mieszanki, która wynosiła piłkę po strzale 2 metry ponad poprzeczkę.

A u nas się zajmują jakąś korupcją. Phi. Myślałby kto.

sobota, 16 lipca 2011 | By: Kamil Kurowski

Kobieta idealna?

Rytuał popijania popołudniowej kawy połączony z przeglądaniem sieci, doprowadził mnie dzisiaj do zaiste dziwnego tekstu dotyczącego roli i obowiązków kobiety w społeczeństwie. Tytuł dość chwytliwy. "Kobieta idealna – czyli jaka?". Dałem się złapać, mając nadzieję na coś nieszablonowego, a być może nawet odkrywczego w tym - oklepanym na wszystkie strony – temacie. Ze smutkiem muszę niestety stwierdzić, że ów tytuł to jedyna zaleta tego felietonu. Ale po kolei.

Zaczyna się z grubej rury. Rzekłbym nawet, że zaleciało trochę wczesnym średniowieczem. Tradycja mówi, że skoro panem domu jest mężczyzna, to jego zadaniem jest dom utrzymać, podczas gdy kobieta o dom ma dbać. Nie zdziwiłbym się szczególnie, gdybym przeczytał coś takiego w grafomańskiej gazetce reakcjonistów, ale słowa te wyszły spod klawiatury młodej kobiety. Studentki. Wolę nie wiedzieć jakie są szczegóły tejże tradycji.

Nietrudno zauważyć, iż wiele rzeczy jest dla autorki "oczywistych". Jednak jedno zawsze było oczywiste – kobiece obowiązki. Czymże są te kobiece obowiązki? Niektóre z nich są całkowicie oczywiste, i nikt, jak sądzę, o te się kłócić nie będzie. W tym miejscu następuje krótka wyliczanka, w której nie mogło zabraknąć wychowywania dzieci i zajmowania się domem. A to drugie ma podobno wynikać z "wyjątkowej osobowości kobiety". Zawsze sądziłem, że siła charakteru w powiązaniu z bogatym wnętrzem to zalety wykorzystywane w kontaktach interpersonalnych (zarówno na niwie zawodowej, jak i towarzyskiej). Pierwsze słyszę, że bywają pomocne w trakcie gotowania tudzież sprzątania. Dobrze wiedzieć.

Co mamy dalej? Teraz każdy bez względu na płeć może się spełniać, czy to zawodowo, czy intelektualnie, od wyboru do koloru. Problem zaczynamy dostrzegać, gdy przyjrzymy się sytuacji dokładniej. Ów problemu autorka upatruje w społecznym ostracyzmie kobiet przedkładających karierę nad macierzyństwo. Założenie rodziny przecież nie jest obowiązkowe – stwierdza. Zaraz zaraz. Czy kilka wersów wyżej przywoływana przez nią tradycja nie mówiła czegoś innego? A wszystko póki co jest dobre, zgodne z naturalną koleją rzeczy. Coś mi do tej układanki nie za bardzo pasuje.

W ostatnim akapicie również nie brakuje frapującego stwierdzenia. Co może wydawać się zabawne w tej sytuacji – kobiety same to [sądzę, że chodziło w domyśle o ową nietolerancję? - dop. aut.] na siebie ściągnęły. W tym miejscu oczekiwałem co najmniej kilku zdań analizy. W jaki sposób? Dlaczego? I się nie doczekałem. Chyba myśl przewodnia zamierzona przez autorkę na starcie rozmyła się w niespójnych i zbyt obszernych rozważaniach. Na jałowy zresztą temat. Może to i lepiej. Bo jeśli miałaby być taka, na jaką po części wygląda, to nie dokończyłbym swojej kawy.
piątek, 15 lipca 2011 | By: Kamil Kurowski

Witam w BAR-ze

Lato za oknem w pełni. Wszyscy (no dobra tylko ci co mają farta) grzeją tyłki na plażach, tudzież w innych zatłoczonych miejscach. Jako, że do owej grupy szczęśliwców zaliczyć się nie mogę postanowiłem, że lekko odświeżę swojego bloga. W końcu niebawem ruszy 2 sezon Tap Madl, enty sezon Mam talent, który znowu wygra mała, smutna dziewczynka śpiewająca Niemena albo innego Borysa i... oczywiście nie zabraknie również nieśmiertelnego Tańca z Gwiazdami. Jeśli ktoś wie, która to edycja ma u mnie browara. A polscy "celebryci" chyba wyczuli w związku z tym niezły biznes, bo krążą słuchy, że nastoletnia Beatka chce okrągłe pół bańki. Kto da więcej?

W sumie to i tak blog ledwo zipał ostatnio. Who cares - przecież i tak tego nikt nie czyta :D Witam zatem oficjalnie w BARze, gdzie pojawiać się będzie (mam nadzieję - regularnie) analiza wszelkiej maści otaczających nas absurdów. Bez ograniczeń tematycznych. I wiekowych.